DIY, HIGIENA, ZDROWIE

98. DEZODORANT Z OLIWY MAGNEZOWEJ – DIY

IMG_20180630_213626

Nie wiem, czy coś tak prostego w ogóle powinnam nazywać przepisem:

PRZEPIS:

Wymieszaj w szklanej buteleczce z atomizerem 70 ml wody i 30 g chlorku magnezu i wstaw na noc do lodówki.

30-procentowa oliwa magnezowa jest gotowa do użycia. Można dodać ulubiony olejek, ale nie trzeba, bo już leciutko pachnie grotą solną. Wbrew nazwie nie ma w sobie ani grama oleju i nie jest tłusta. Jedyny problem jest taki, że płatki magnezu sprzedawane są w wielkich, min. 1 kg opakowaniach (do kupienia tu), bo stosuje się je do kąpieli leczniczych i dla sportowców. Radzę więc swoją pierwszą kupić gotową. Polecam RawBliss i Alchemię Lasu, bo ich dezodoranty nie tylko przepięknie pachną, ale też zostanie ci po nich szklana buteleczka do wykorzystania przy produkcji własnej. Kupowania w aptekach nie polecam ze względu na plastikowe opakowania – tego chcemy przecież uniknąć.

Kiedy na warsztatach pokazuję, jak ją zrobić, wspominam też, że przy okazji każdego psiknięcia suplementujemy magnez w organizmie (przez skórę wchłania się o wiele lepiej niż doustnie i trzeba kupować tabletek w blistrach). ZAWSZE od uczestników dowiaduję się o kolejnych zaletach i zastosowaniach i odkrywam, jak powszechny jest niedobór tak ważnego dla organizmu pierwiastka. Poczytajcie o tym koniecznie – zwłaszcza w kontekście drżenia i drętwienia mięśni, bezsenności, zakwasów po treningu, zaburzeń depresyjnych, problemów z mięśniem sercowym… lista jest dłuuuga i dotyczy wielu sfer naszego życia i zdrowia …

Zmiana dezodorantu na wersję zero waste wymaga czasu i kilku testów. Czasu – bo skóra pod pachami, smarowana od lat mieszanką kilkunastu szkodliwych substancji, potrzebuje czasu na detoks i na początku być może zareaguje nadmiernym poceniem i niepachem. Testów – bo każde ciało reaguje inaczej i nie każdemu z nas wystarcza maźnięcie się pod pachami odrobiną sody. Jeśli więc jakaś formuła na ciebie nie działa, to nie myśl, że coś jest z tobą nie tak, tylko wypróbuj następną metodę, aż znajdziesz tę najlepszą dla siebie.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Jeżeli to możliwe, starajmy się głosować naszym portfelem na firmy, które dążą do zero waste. Ale jeżeli dochody lub brak czasu w danym momencie na to nie pozwalają, nie miejmy z tego powodu poczucia winy. A może … zróbmu sobie to coś sami?

DIY, HIGIENA

97. DEZODORANT W KREMIE – DIY

IMG_20180619_124241.jpg

Jestem leniem, więc dopiero niedawno zrobiłam sobie kosmetyk składający się z więcej niż czterech składników (a i to przypadkiem). Nieskromnie powiem, że wyszedł mi genialny dezodorant, co potwierdziły wielodniowe testy przeprowadzane podczas dzikich upałów. Testy polegały na smarowaniu lewej pachy tym własnej roboty, a prawej kupnym. Po miesiącu stosowania stwierdzam, że nie widzę między nimi absolutnie żadnej różnicy (poza  tym, że mój dezodorant ma ciut lepszą konsystencję i kosztuje grosze, a kupny ma ciut ciekawszy kolor i kosztuje 47 zł).

Zrobienie go zabiera parę minut, a składniki i tak zazwyczaj mam w domu. Cała tajemnica skrywa się w tym, żeby stopniowo dodawać dość dużo skrobi – dzięki temu konsystencja nie będzie wcale tłusta, a gładka i kremowa. To ważne, bo dezodorant wcieramy palcami, a komu by się chciało potem je jeszcze myć ;D

PRZEPIS:

Rozgrzać i dokładnie wymieszać w kąpieli wodnej (czyli słoiczek ze składnikami włożyć do garnka z gotującą się wodą):

  • 1 łyżkę oleju kokosowego
  • ½ łyżeczki wosku pszczelego (niekoniecznie)
  • 1 łyzka masła shea
  • 2 łyżki skrobi kukurydzianej 
  • 1 łyżkę sody
  • 10 kropli ulubionego olejku (np. lawenda, eukaliptus, palmarosa, may chang)

Po minucie będzie gotowe, ale polecam zaczekać aż przestygnie i sprawdzić palcem, czy konsystencja jest nietłusta i kremowa. W razie potrzeby zawsze można znowu rozgrzać składniki i podsypać więcej skrobi, aż zobaczycie, że jest idealnie. Prawdę mówiąc, można to podgrzewać i udoskonalać bez końca – patrz post scriptum.

PS     Dezodorant powstał przypadkiem, gdy jak zwykle zrobiłam za dużo balsamu pielęgnacyjnego / pasty do butów. Postanowiłam poeksperymentować i przerobić nadmiarową porcję na balsam do ciała o konsystencji sztyftu. Dodałam zabłąkaną resztkę masła shea i nieco wosku jako ,,usztywniaczy” i wlałam mieszankę do silikonowych foremek. Powstał balsam w formie stałej (wygodnie było trzymać go przy łóżku i smarować np. suche pięty i łokcie przed snem). Urzeczona tym, że umiem zrobić coś takiego, postanowiłam pójść o krok dalej i zrobić dezodorant. Tym razem dodałam więc sody i skrobi, nie wykluczam, że również trochę oleju kokosowego, bo pamiętam, że  pierwsza wersja wyszła tłusta, ale wtedy wystarczyło dosypać więcej skrobi. Teraz zastanawiam się, na co przerobić dezodorant – może na tusz do rzęs nr 3??

Zmiana dezodorantu na wersję zero waste wymaga czasu i kilku testów. Czasu – bo skóra pod pachami, smarowana od lat mieszanką kilkunastu szkodliwych substancji, potrzebuje czasu na detoks i na początku być może zareaguje nadmiernym poceniem i niepachem. Testów – bo każde ciało reaguje inaczej i nie każdemu z nas wystarcza maźnięcie się pod pachami odrobiną sody. Jeśli więc jakaś formuła na ciebie nie działa, to nie myśl, że coś jest z tobą nie tak, tylko wypróbuj następną metodę, aż znajdziesz tę najlepszą dla siebie. Dezodorant w kremie może być bez sody, a równie skuteczny.
Jeżeli to możliwe, starajmy się głosować naszym portfelem na firmy, które dążą do zero waste. Ale jeżeli dochody lub brak czasu w danym momencie na to nie pozwalają, nie miejmy z tego powodu poczucia winy. A może … zróbmu sobie to coś sami?
GARDEROBA, MINIMALIZM

96. HOME SHOPPING i ZAKUPY SECOND HAND

IMG_20180615_184254_HDR

historia prawdziwa:

Jakiś czas temu złożyłam obietnicę (oficjalną, ze sceny i przez mikrofon), że nie będę już kupować nowych ubrań, a tylko używane, czyli zgodnie z duchem i zasadami zero waste (refuse-reduce-reuse). Wydawało mi się to łatwe do zrealizowania, bo moja minimalistyczna szafa mnie satysfakcjonowała i byłam z niej dumna. Nie zamierzałam poprawiać czegoś, co świetnie działało i wierzyłam, że ukochany minimalizm ochroni mnie przed pokusami.

home shopping, czyli zakupy we własnej szafie:

Od dawna wszelkie potrzeby garderobiane załatwiałam metodą home shopping, czyli pytałam domowników, czy nie mają czegoś do oddania lub pożyczenia. Sprawdzam też we własnej szafie, bo nawet przy niewielkiej ilości ubrań, nie o wszystkim się pamięta. To świetna metoda, polecam, u nas działa w większości przypadków, bo zazwyczaj mamy w domach wszystko, czego nam potrzeba. W ten sposób wzbogaciłam się tego lata o dżinsy do kolan (wystarczyło obciąć levisy mężą – spokojnie, sam mi je dał), kurtkę córki i jej dwie bluzki. Szafa wydała mi się zaopatrzona na kolejne lata i nawet zaczęłam myśleć, co by tu w niej zminimalizować.

używane / second hand / vintage:

Uhuhuhu, jakże się myliłam sądząc, że jestem odporna na pokusy zakupów z drugiej ręki!. Wystarczyła jedna wizyta w szafie koleżanki, a dostałam oczopląsu na widok czerwonych torebek, lnianych szali i markowych ubrań, których chciała się pozbyć przed przeprowadzką do nowego, bardziej minimalistycznego mieszkania. Wyszłam od niej z naręczem pięknych przedmiotów, kupionych za grosze, doskonałej jakości i z naturalnych materiałów, a każda z tych rzeczy pasuje do wszystkiego, co już mam w szafie. Niech żyją zakupy z drugiej ręki!

minimalizm a słaba silna wola:

Niestety to wciąga. Dzisiaj moja słaba silna wola wystawiana jest na próbę w domu siostry. Tym razem za kilka genialnych ciuchów nawet nie muszę płacić. Czyżby to był koniec mojej pięknej, malutkiej i funkcjonalnej garderoby? Jak ochłonę, to z pewnością przyjrzę się wszystkiemu, co mam i porządnie przetrzebię szafę. Niestety, niestety, obawiam się, że nie będę w stanie wrócić do etapu kilkunastu sztuk odzieży – za żadne skarby nie oddam czerwonych torebek!!

Minimalism is good for environmen!.

https://www.facebook.com/greenpeace.international/videos/1623530041125806/UzpfSTQ5NTE4NTQ3MDYyMzc5NToxMzM1NTk4NDE5OTE1ODI1/