Żadna rzecz nie ma na koncie tylu zasług w dziedzinie prewencji powstawania odpadów w moim domu (aka zero waste), co dobre mydło. Zrobione ręcznie, wg starej receptury, z paru prostych i świeżych składników, zastąpiło mi kilkanaście innych produktów. Ludzi, którzy sami robią mydło, podziwiam na równi z tymi, którzy sami pieką chleb. Wespnę się na wyżyny patetyzmu i powiem, że tak, jak szanuję w kuchni dobry chleb, tak szanuję w łazience dobre mydło!
Te okruszki mydła, tak małe lub cienkie, że nie można ich już utrzymać w dłoni, mają wiele zastosowań. Można je rozpuścić i użyć do małego prania. Można włożyć do szuflad, dla ładnego zapachu i odstraszenia moli. Można wrzucić do wrzątku w którym sterylizuje się kubeczek menstruacyjny. Można – ku uciesze dzieci – zrobić tzw. herezję w glucie. A można wydziergać dla nich stylowy woreczek z szorstkiego sznurka i używać jako praktycznej myjki.
Moja myjka mógłaby być bardziej stylowa, gdyby była mniej krzywa oraz kulturalnie zszyta szydełkiem i sznurkiem – niestety tych rzeczy nie umiem jeszcze zrobić. Oczywiście próbowałam, ale ostatecznie użyłam zwykłej nitki oraz jedynego ściegu, jaki znam, a którego nauczył mnie dawno temu dziadek. Nie wiem, jak się ten ścieg nazywa (może ułański?), ale jest bardzo mocny (niejednego pluszaka nim mojemu dziecku uszyłam).
A teraz serio… Kiedy w czasie prezentacji lub warsztatów o zero waste trafiam na kogoś nieufnego wobec mojego stylu życia, daję mu do ręki kostkę mydła aleppo lub bronnersa. Mało kogo pozostawia obojętnym wyliczenie, ilu – często szkodliwych i nadmiernie opakowanych – rzeczy nie musi wcale kupować, bo może je zastąpić dobrym mydłem. A ta lista wciąż się rozszerza!
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.