MINIMALIZM

76. W PODRÓŻY (2/3)

27173938_236094256931467_1653095487159712329_o

Uwaga, tekst jest przydługi i zawiera kompromitujące szczegóły; żeby przejść bezpośrednio do kompromitujących szczegółów, znajdź trzy gwiazdki [***]

To była moja pierwsza podróż samolotem w charakterze zerowastowca. Nie wiem, co mnie bardziej ekscytowało: fakt, że po raz pierwszy znajdę się zimą w ciepłym kraju, czy też okazja do przetestowania naszej akcji Z własnym kubkiem w nietypowych warunkach.

PRZED LOTEM: Ubrań spakowałam mało, więc zmieściłam do torebki termos, słoik i kubek; butelka filtrująca już mi się niestety nie zmieściła. Strasznie byłam ciekawa, czy coś będzie piszczeć na bramce, czy celnicy zarekwirują mi termos, czy stewardessy zdziwią się na widok składanego kubka, że o słoiku nie wspomnę. Z jednej strony słyszałam, że nie ma żadnych problemów, ale z drugiej, że nawet drewniana łyżka i bambusowa szczoteczka (które też ze mną jechały) mogą być uznane za narzędzie terroru (ew. próbę przemycenia egzotycznego drewna). A jeszcze te wszystkie małe metalowe puszki, w których miałam leki i samorobne kosmetyki – uznają za podejrzane, czy nie? Jak widać, moje oczekiwania wobec emocji były spore, a gotowość do tłumaczenia, dlaczego owinęłam kanapki i batoniki w tkaninę pokrytą woskiem – ogromna.

NA LOTNISKU: Kontrolerzy bezpieczeństwa nie dostarczyli mi jednak żadnych emocji, widocznie nie takich zerowasterów już tam trzepali. Zignorowali mnie i tylko lekko pchnęli w kierunku sklepów wolnocłowych. Miałam mnóstwo czasu na buszowanie wśród kosmetyków, popijanie pysznej kranówki nabranej do termosu z lotniskowej fontanny i zachwycanie się swoją silną wolą (nic nie kupuję, wszystko mam, jestem ci ja zerowaster i minimalista, hej!).

[*** Ale potem…potem nastąpiło opóźnienie wylotu, i po kolejnych czterech godzinach czekania i gapienia się na neon ‚duty free’, moja silna wola została zdeptana przy stoisku z pewnym rozkosznie tęczowym kosmetykiem w plastikowej puderniczce. Leży tam do dziś i można sobie w nią wytrzeć buty.***]

W SAMOLOCIE: Obsługa bez mrugnięcia okiem polewała do naszych naczyń, jednocześnie rozdając pozostałym 300 pasażerom straszliwą ilość jednorazowych szklaneczek, kubków i kieliszków. Nie dość, że każdy napój wymagał innego plastikowego naczynia, to jeszcze paczuszki z cukrem i śmietanką też były podawane w osobnej szklaneczce – a to wszystko pomnożone przez 5 godzin lotu… Uuu, na lotniskach potrzebna jest akcja uświadamiająca, że jeden plastikowy kubek wystarczy na cały lot, a tą jednorazową chusteczką możesz sobie człowieku wytrzeć kubek z kawy przed nalaniem wina. A najlepiej jakbyś miał własny kubek i serwetkę. Bo jak nie, to twoje wnuczę nie będzie miał dokąd latać na wakacje.

NA MIEJSCU: Po przylocie uzupełniliśmy wodę w lotniskowym źródełku, była pyszna. Rezydent odradził jednak picie surowej kranówki na wyspie, jeśli już, to przegotowaną. Słodka woda pozyskiwana jest tam głównie z odsalania atlantyckiej, opady są mikroskopijne, a gospodarka nastawiona głównie na turystów, którzy bezmyślnie zużywają jej średnio o 1,67 razy więcej niż miejscowi (na przykład życzą sobie częstych zmian ręczników i pościeli).
Mieliśmy ze sobą małą grzałkę turystyczną, idealnie mieszczącą się w słoiku i termosie, więc przez większość dni mieliśmy własną zimną i gorącą wodę, kawę i herbatę. Niestety przy pomocy grzałki udało mi się wysadzić korki w obiekcie, a ją samą zepsuć. Kupiłam więc 5 litrowy baniak, co nie było zero waste, ale jak wiadomo zdrowie ma zawsze pierwszeństwo przejazdu.
We wszystkich lokalach były napoje w szkle, kawa w ceramice, nawet napoje w lodówkach były dostępne w butelkach. Ani razu nie musiałam więc wyciągać termosu, nosiłam w nim tylko wodę.

WNIOSKI: Na następny wyjazd zabiorę … TERMOS (niezbijalny i niewylewalny) i butelkę w FILTREM (gdyby znowu wywaliła grzałką korki). Kubek ma swoje zalety, jest lekki i składany, ale nie ma przykrycia i nie nadaje się do grzania wody. W słoiku wszystko wygląda apetycznie, ma różne nakrętki i można go używać z grzałką, ale jest ciężki i może się zbić. Termos rządzi!

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

KUCHNIA, MINIMALIZM

44. NACZYNIA KUCHENNE

21055234_187704791770414_5554630270224019133_o

• Preferujemy sprzęt kuchenny i naczynia wykonane z naturalnych materiałów, które: dadzą się naprawić/są praktycznie niezniszczalne (metal), nie szkodzą środowisku i są neutralne w kontakcie z żywnością (szkło, ceramika), albo nie dość, że są piękne, lekkie i trwałe, to jeszcze ulegają biodegradacji (drewno).
• Nie mnożymy bytów w szafkach: staramy się ograniczyć ilość przedmiotów do niezbędnego minimum, za to na rzecz jakości. Dzięki temu wiemy, co mamy i trudniej skusić nas promocją najnowszych gadżetów (masz jeden genialny nóż – na żadne fikuśne obieraczki nawet nie spojrzysz).
• Cenimy neutralne i naturalne kolory – pasują do wszystkiego (bezbarwne szkło) i dadzą się łatwo zastąpić (biel). Jeżeli nasze mieszkanie nie jest duże, a kuchnia jest zintegrowana z pokojem, to takie sprzęty wtapiają się w kolorystykę wystroju i nie powodują wrażenia zagracenia i wizualnego hałasu.
• Wiemy, że rozbite szklanki, naczynia żaroodporne i ceramika nie powinny trafić do pojemnika do segregacji szkła opakowaniowego. W razie wątpliwości nie wstydzimy się zadawać najgłupszych nawet pytań na forum FB grupy Zero Waste Polska – po to ona istnieje, żebyśmy się nawzajem wspierali.
• Wiadomo, że zerowaster nie jest osobą łatwą do obdarowania. Możemy więc uszczęśliwić darczyńcę informacją, że akurat potrzebujemy metalowej albo drewnianej miski i że w Ikei można je kupić bez żadnego opakowania. Jednocześnie twardo bronimy się przed przygarnianiem zastawy od cioci, która ma takich kompletów 10, żadnego nie używa i wpadła na pomysł, że nam jeden da. Ciociu – zrozum minimalistę, daj zastawę komuś, kto jej naprawdę potrzebuje.
• To, co jeszcze jest w naszej kuchni plastikowe, szanujemy, ale nie podziwiamy.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.