DIY, ZERO WASTE

89. WIZYTÓWKI

Follow my blog with Bloglovin31958759_1720838507954108_3121157149229580288_o
Przed erą maili, komórek i mediów społecznościowych nie były jednorazowymi gadżecikami, wręcz przeciwnie – były skarbem. Trzymano je latami w specjalnych wizytownikach i rolodexach. Teraz wszystkie dane osoby, z którą się spotykamy mamy już zazwyczaj w korespondencji (np. w stopce maila), więc rola ,,wizytek” nie jest już istotna. Oto kilka sposobów na zminimalizowanie ich ilości:

Rzeczywistość służbowa, np. biurowo-korporacyjna to dużo spotkań, wizytówki (często wydrukowane na papierze pierwotnym) wręczane garściami przy każdej możliwej okazji, traktowane jako sposób na rozpoczęcie rozmowy. Ale zawsze da się coś zrobić.  Jeśli jest to duże i ważne spotkanie, a osoby się nie znają, możemy zaproponować, że każda ze stron weźmie po jednym komplecie wizytówek, a po spotkaniu zeskanuje je i roześle wśród zainteresowanych. Nikt z obecnych nie powinien poczuć się urażony, bo przecież nie odmawiamy wzięcia jego bezcennych namiarów, tylko robimy to w innej formie. Przy okazji budujemy naszej firmie wizerunek nowoczesnej i dbającej o środowisko oraz zmniejszamy jej koszty. Są też takie sytuacje, kiedy możemy zaproponować całkowitą rezygnację z wizytek, albo tylko zrobienie sobie ich zdjęcia.

Rzeczywistość niesłużbowa lub po prostu mniej sformalizowana umożliwia całkowitą rezygnację z wizytówek papierowych, albo chociaż wybranie papieru z recyklingu, dzięki czemu staje się inspiracją dla firm, podsuwa pomysły i zmusza do myślenia. Przykłady na zdjęciach:

  • wizytówka mojego ukochanego PSZW: na papierze makulaturowym, z wykropkowanym miejscem na nazwisko (oszczędność papieru i pieniędzy).
  • moja wizytówka: ręcznie wypisana na osobiście zrobionej woskowijce. Za jednym zamachem lansuję metody zero waste i siebie. Gwarantowana kupa śmiechu przy wręczaniu, bo ta partia wyszła mi trochę w stylu więziennym (upcykling starej pasiastej męskiej koszuli).

Obraz 26

Mam nadzieję, że wkrótce zbędne wręczenie wizytówki będzie symbolem obciachu i bezmyśności – zupełnie jak używanie jednorazowych kubków do kawy 🙂

DIY, HIGIENA, MINIMALIZM

86. SKARBONKA NA RESZTKI MYDŁA

30221467_261349174405975_6109625059125493760_o

Żadna rzecz nie ma na koncie tylu zasług w dziedzinie prewencji powstawania odpadów w moim domu (aka zero waste), co dobre mydło. Zrobione ręcznie, wg starej receptury, z paru prostych i świeżych składników, zastąpiło mi kilkanaście innych produktów. Ludzi, którzy sami robią mydło, podziwiam na równi z tymi, którzy sami pieką chleb. Wespnę się na wyżyny patetyzmu i powiem, że tak, jak szanuję w kuchni dobry chleb, tak szanuję w łazience dobre mydło!

Te okruszki mydła, tak małe lub cienkie, że nie można ich już utrzymać w dłoni, mają wiele zastosowań. Można je rozpuścić i użyć do małego prania. Można włożyć do szuflad, dla ładnego zapachu i odstraszenia moli. Można wrzucić do wrzątku w którym sterylizuje się kubeczek menstruacyjny. Można – ku uciesze dzieci – zrobić tzw. herezję w glucie. A można wydziergać dla nich stylowy woreczek z szorstkiego sznurka i używać jako praktycznej myjki.

Moja myjka mógłaby być bardziej stylowa, gdyby była mniej krzywa oraz kulturalnie zszyta szydełkiem i sznurkiem – niestety tych rzeczy nie umiem jeszcze zrobić. Oczywiście próbowałam, ale ostatecznie użyłam zwykłej nitki oraz jedynego ściegu, jaki znam, a którego nauczył mnie dawno temu dziadek. Nie wiem, jak się ten ścieg nazywa (może ułański?), ale jest bardzo mocny (niejednego pluszaka nim mojemu dziecku uszyłam).

A teraz serio… Kiedy w czasie prezentacji lub warsztatów o zero waste trafiam na kogoś nieufnego wobec mojego stylu życia, daję mu do ręki kostkę mydła aleppo lub bronnersa. Mało kogo pozostawia obojętnym wyliczenie, ilu – często szkodliwych i nadmiernie opakowanych – rzeczy nie musi wcale kupować, bo może je zastąpić dobrym mydłem. A ta lista wciąż się rozszerza!

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

DIY, URODA

85. NIEUDANY TUSZ DO RZĘS NR 2

29662709_258253324715560_3876105207639322741_o

,,Znowu w życiu mi nie wyszłooo” 

Drugi tusz zrobiłam w oparciu o przepis z książki ‚Zero Waste Home’ Bei Johnson. Początek był obiecujący, wszystko tak, jak lubię:

– 4 składniki z kuchennej szafki/apteczki (wosk, olej koko, miód i węgiel aktywowany)

– 3 minuty pracy

W efekcie otrzymałam apetyczny, czarniutki i profesjonalnie wyglądający produkt, którym się natychmiast wysmarowałam i poszłam na premierę nowej książki o zero waste… Niestety i ten tusz na rzęsach długo się nie utrzymał – zjechał pod oczy. Załamałabym się i zarzuciła eksperymenty, gdyby nie pewien postęp w porównaniu do poporzedniej próby: przynajmniej rzęsy nie zwisały tak smętnie w dół.

Co ciekawe, dostałam w prezecie maleńką próbkę tuszu robionego przez kogoś profesjonalnie – i też mi zjechał z rzęs! Wniosek: to nie jest wcale takie proste… Na pewno kiedyś wróci mi zapał do kolejnych eksperymentów z tuszem – coś czuję, że wtedy zrobię z węglem z migdała. Tymczasem wracam do tuszu zmywanego ciepłą wodą – zawsze to kilka produktów do demakijażu mniej – bo ZAWSZE DA SIĘ COŚ ZROBIĆ  

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

PS Celia ma tusz w metalowej tubce, ale bez szczoteczki. Można wcisnąć do starego pojemniczka po tuszu, można też za każdym razem nakładać na starą szczoteczkę. Do kupienia w najmniejszych drogeryjkach (w dużych raczej nie ma). Jakość – no, może być, a cena – 3,50 zł 😀